Blog-osławiony

Savoir Vivre czyli jak z chama stać się Paniskiem.

01.10.2013 | Brak komentarzy

Pragnę najpierw zaznaczyć, że artykuł ten nie dotyczy zachowań typu ustępowanie miejsca starszej osobie w autobusie czy puszczanie przodem kobiety wchodząc do windy, ponieważ zachowania te dotyczą kultury osobistej i poszanowania drugiego człowieka. Artykuł ten mówi o sprawach takich jak strona po której ma leżeć widelec w restauracji czy sposób w jaki mamy wycierać usta serwetką czyli o bzdetach przez kogoś wymyślonych i nie mających żadnego istotnego znaczenia w życiu codziennym.

Czy znacie pojęcie Savoir Vivre?

Za Wikipedią cytuję: Savoir-vivre (fr. savoir – wiedzieć, vivre – żyć; „znajomość życia”) czyli ogłada, dobre maniery, bon-ton, konwenans towarzyski, znajomość obowiązujących zwyczajów, form towarzyskich i reguł grzeczności obowiązujących w danej grupie.

Buszując ostatnio po różnych tematach w internecie napotkałem pewien blog właśnie powyższego tematu dotyczący. Tu muszę dodać, że nie jest to pierwszy raz kiedy Savoir Vivre staje mi na drodze. „Staje mi” napisałem z premedytacją. Jeżeli ktoś myśli, że ten artykuł będzie wyrażał się na temat SV pozytywnie niech natychmiast przestanie czytać.

Ci, którzy nie wiedzą dokładnie co to jest SV w życiu codziennym, może zrozumieją na podstawie następującej dygresji. Napisałem, że SV „staje mi” na drodze a jeżeli już mówię o tym co mi staje to mogę tu dodać, że lubię jak mi staje bo z upływem lat staje coraz mniej i dlatego trzeba doceniać jak staje. Tu kończę dygresję a wszyscy miłośnicy SV czują się obrażeni.

Wracając do tematu zacznę od pierwszego pytania: kto stworzył SV? Odpowiedź: ludzie. I teraz zaczyna się cały cyrk. Są pewne rzekome kanony zachowań, których powinniśmy przestrzegać. Drugie pytanie brzmi „dlaczego”? Bo ktoś tak powiedział? Oczywiście odpowiedź twórców czy też miłośników SV jest prosta. Bo tak jest kulturalnie. I znowu jak dziecko powtarzałbym dlaczego, dlaczego, dlaczego…? Nie ma żadnych podstaw ku temu aby stwierdzić, że twórcy zasad SV znali się na życiu lepiej niż my. Każdy z nas ma swoje widzimisię, swojego idola, autorytet, partnera czy miłość i głupotą ludzką jest krytykowanie wymalowanego na twarzy fana death metalu z jęzorem na wierzchu przez wegetariankę zakochaną w Annie Marii Jopek. Ja sam odnajduję sens i w jednej i w drugiej osobie. Zasady SV nam na tolerancję nie pozwalają. Jeżeli ktoś ich nie przestrzega to nie zasługuje na to aby przebywać w naszym towarzystwie ponieważ jest chamem i prymitywem. I właśnie w słowie cham wydaje się leżeć sekret powstania SV.

Wiele wieków temu w jakiejś zupełnie już dziś zapomnianej społeczności i chwili ktoś zdobył więcej niż pozostali. Zakładając, że był on tylko jeden komplikuję sobie sprawę więc od razu skrócę opowieść informując, że ten ktoś mający więcej zaczął się przyjaźnić z innym, który też miał więcej niż pozostali. To taka naturalna rzecz u ludzi myśleć, że się jest lepszym z powodu posiadania większej ilości dóbr materialnych. Na szczęście nie wszyscy tak mają. Kontynuuję zauważając, że wcześniej wszyscy stanowili jedno plemię i jedną rodzinę jednak w momencie gdy dwóch mających więcej zauważyło, że mogą więcej bez konieczności dzielenia się z resztą, postanowili oni się wyodrębnić. Z uwagi na to, że na pozór niczym się nie różnili od reszty grupy postanowili oni wymyślić swego rodzaju język ciała jak i zwroty, które odróżniłyby ich od reszty (jak już wtedy byli przekonani) gorszych członków plemienia.

Grupa bogatszych rosła, ów język ciał i mowy się rozwijał stając się coraz bardziej nielogiczny i zawiły z prostej przyczyny a mianowicie nie był on naturalny. Grupa biedniejszych wciąż żyła w prostym świecie wspólnych posiłków, wzajemnej pomocy a ci bogatsi coraz bardziej zagłębiali się w swój świat pozornej kultury i poszanowania jednocześnie komplikując sobie życie bzdurnymi konwenansami i zasadami, które nie będąc niczym uzasadnione powodowały, że stawali się coraz bardziej wypaczeni względem otaczającego ich świata.

Co przyniesie przyszłość tego nie wiemy ale to co widzimy dzisiaj w postaci bzdur „kultury” masowej takich jak Lady Gaga, Justin Bieber czy Paris Hilton to tylko strzępki całego procesu. Najstraszniejsze są masy. Szare masy idiotów, nie posiadające żadnego zdania na temat czegokolwiek. Masy krytyczne wobec wszystkiego gdy jednocześnie same nic nie potrafią. Te masy kontynuują zabawę w CV.

Uchlane wódką czy piwem, przepocone w szalonym tańcu noc wcześniej pędzą w niedzielę do swoich świątyń wybawienie oczyszczając sumienia z błota, którym je ochlapały poprzedniej nocy. A gdy spróbujesz im coś wytknąć wtedy właśnie pojawia się ich oręże. Kultura osobista jak to nazywają. Poprawny język i forma. Czyste ubranie i nieskalane mieszkanie. Najnowsze meble i sofa, umyte auto przed mszą. Ramię żony przy ramieniu męża. Przecież nikt nie wie, że jej jebnąłem czy wyruchałem jej siostrę. Przecież nikt nie wie, że mam go za kretyna i niech idzie na te swoje zasrane ryby co niedziela. Zabawa trwa i nikt nic nie wie, chyba…

Blog o którym wspomniałem na początku to taki właśnie zbiór ideałów pięknych i wypolerowanych a jednocześnie podczas dłuższej refleksji jest to zbiór kretyństw niesamowitych. Przesączony rasizmem, arogancją i pychą. Wyczytałem w nim, że w szanującej się restauracji nie powinno być w menu krupniku, barszczu, rosołu czy ogórkowej. Są to symbole plebsu i chamów więc szanujący się obywatel nie idzie do takiej restauracji bo mu nie wypada. Przeczytałem, że gość miał dylemat kto powinien przejść przez drzwi pierwszy, on z żoną i córką czy dwie panie idące z naprzeciwka. Dowiedziałem się, że absolutnie nie wolno przyjść do pracy w biurze w krótkich spodenkach a gdy zapraszamy gości do domu będąc niepalącymi to nasi goście też niepalącymi być muszą. Jeśli jednak są palaczami a my nie chcemy by nam ktoś palił w domu to nie zapraszamy ich nigdy. Umawiamy się na gruncie neutralnym. Na koniec wpadł mi w oko tekst „nie dajmy się sproletaryzować”. I tak sobie wtedy pomyślałem, że napisał go kapitalista pełnym ryjem.

Miłośnicy SV niech jedzą ogórkową w domu a krem z borowików raz w tygodniu w ukochanej restauracji. Niech im dupy się pocą w pięknych szatach. Niech nie zapraszają przyjaciół do domu bo tamci palą. Niech zawsze analizują kto przechodzi przez drzwi pierwszy. Ja będę jeździł do baru mlecznego na dania przypominające mi dzieciństwo i podstawówkę, będę puszczał w drzwiach każdego bez wyjątku, będę zapraszał palących przyjaciół i będę wychodził na balkon z nimi i będę chodził w krótkich spodenkach całą wiosnę i lato i nawet kawałek jesieni. Jak wiatr po jajkach smyra to lepiej będzie stawać.

O rany! Ale ze mnie cham! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wszelkie prawa zastrzeżone ©Blog–osławiony 2014.

Projekt i realizacja DEOS
Ta strona używa cookies w celach statystycznych. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.