Blog-osławiony

O chrzcie.

24.10.2014 | Brak komentarzy

Większość baranków bożych uznaje chrzest za rytuał poważny i nieodzowny na drodze do królestwa niebieskiego (choć dla blondynek pewnie różowe wydaje się atrakcyjniejsze). Poddani (od poddać się, nie walczyć i nie stawiać oporu) idą grzecznie z dzieciątkami swemi do świątyń i tam polewają im główki kranówą w celu zapewnienia lepszego bytu wiecznego. Mało kto zastanawia się nad genezą tego rytuału. Tu teorii dotyczących jego początków i znaczenia jest wiele. Chrzest występuje w różnych formach w wielu kulturach i na wszystkich kontynentach, jednak dzisiaj i w naszej „kulturze” mało kto łączy go z tak zwaną inicjacją, stanem przejścia z jednej formy istnienia i świadomości w formę dojrzalszą, bardziej dorosłą. W religii chrześcijańskiej pozbawia się chrzczonego całkowitej świadomości tego aktu. Dzieje się to we wczesnym wieku a nie w wieku dojrzewania, kiedy to właśnie inicjacja miała podkreślić przejście ze stanu młodzieńczego w dorosłość.
I tu właśnie pojawia się się teoria, w którą chce mi się wierzyć najbardziej. Są przekazy różne na temat formy chrztu i dość powszechnym było wchodzenie do wody osoby chrzczonej razem z chrzcicielem, którym nie każdy mógł być z prostej przyczyny. Nie było to takie łatwe jak nam się dzisiaj wydaje. Chrzest bowiem miał polegać na zanurzeniu delikwenta w wodzie, ale nie na chwilę lecz na czas tak długi aby nastąpiła chwila przerażenia i zetknięcia się ze świadomością zbliżającej się śmierci. Chrzczony w chwili utraty resztek tlenu poddawany był czemuś na wzór śmierci klinicznej. Widział światełko w tunelu i inne rozgwiazdy a przy okazji mijały mu przed oczami najważniejsze sceny z jego życia a przerażenie towarzyszące umieraniu szargało jego myślami i ciałem. Kto zna temat ten wie, że dodatkowo podczas stanu umierania wydziela się naszym organizmie substancja zwana DMT (dimetylotryptamina), która jest bardzo silnym halucynogenem. To taki swego rodzaju zawór bezpieczeństwa, który gwarantuje nam (chyba) całkiem miłe doznania w momencie śmierci.
Pomyślcie sobie co taki człowiek czuł, kiedy chrzciciel (wcale nie koniecznie Jan) wyciągał go z wody! To tak jakby odradzał się zupełnie na nowo. Wszyscy, którzy spojrzeli śmierci w oczy zmieniają natychmiast podejście do życia. Doceniają jego znacznie bardziej niż ci, którzy takiej traumy nie doświadczyli. Kolory świata wzmocnione DMT i adrenaliną i strach przed śmiercią zmieszany ze szczęściem, że jednak żyjemy powodowały, że człowiek poddany rytuałowi chrztu osiągał niezwykły stan ducha i bardziej doceniał cud życia, który mu dano. Stawał się nagle dojrzały i pokorny a zarazem szczęśliwszy. Taki chrzest to prawdziwy kop!
Takiego chrztu bym Wam i sobie życzył. Choć muszę przyznać, że wydaje mi się, że każdy zawodowy chrzciciel musiał przejść okres próbny i okres przyuczenia do zawodu a przecież każdy popełnia błędy ucząc się nowego fachu. No to trzeba by iść do takiego z najlepszymi referencjami. To może jednak niech będzie ten Jan. Ciekawe ile zabulił za reklamę w Biblii?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wszelkie prawa zastrzeżone ©Blog–osławiony 2014.

Projekt i realizacja DEOS
Ta strona używa cookies w celach statystycznych. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.