Blog-osławiony

Żyć…orys.

14.07.2009 | komentarze 2

Od małego miałem zawsze spocone ręce. Już przy porodzie pielęgniarki nie mogły wytrzeć ich do sucha, dziwiąc się jednocześnie moją pokraczną posturą. Nie tam żebym był kaleką, absolutnie! Urodziłem się całkiem normalny ale jednak…coś było nie tak. Zgubione proporcje czy jak?

W żłobku zasłynąłem z robienia strasznie rzadkiej i śmierdzącej kupy i z nieświeżego oddechu. W zasadzie pamiętam jak opiekunki śmiały się ze mnie mówiąc, że to co jem (zasrany kleik albo owsianka) niczym nie różni się od tego czym sram a to czym sram śmierdzi tak samo jak to czym jem. Tak to chyba było, …na pewno tak.

Kiedy poszedłem do przedszkola, nikt nie chciał się ze mną bawić. Dostałem ksywę: konfident. Nie wiem do dzisiaj dlaczego. Przecież jak widziałem, że te cymbały robią coś niezgodnego z zaleceniami przedszkolanki to musiałem jej o tym powiedzieć. Ci wszyscy głupole uważali, że kapuję. Ja nic nie kapowałem. Mówiłem jak było bo chciałem aby był porządek i tyle. Robili źle, a ja od zawsze miałem dar widzenia tego co jest dla innych dobre a co nie. Najbardziej mnie dziwi, że przedszkolanki też mnie przestały lubić. Głupie pizdy, przecież ja chciałem im pomóc. Ale ja już wtedy wiedziałem, że ja tych wszystkich frajerów zgnoję. Wiedziałem od samego początku, że nie dorastają mi do pięt.

Szkoła podstawowa to pasmo napiętych sytuacji. Napiętych? Zapytacie. Ano napiętych, bo ciągle mi stał. Nawet w piłkę z kolegami pograć nie mogłem. Musiałem się chować w szatni, a tornister nosiłem na biodrach, z przodu. Żeby nikt nie widział. Nie mogłem nic na to poradzić, aż odkryłem „marszczenie freda”. Od tej pory była to moja ulubiona zabawa. Marszczyłem rano, potem na przerwach i po szkole. Marszczyłem pod prysznicem i w łóżku. Mama narzekała, że w maglu za dużo piją więc zacząłem marszczyć do doniczki albo w skarpetkę. Freda miałem malutkiego więc w końcu znalazłem bezpieczny sposób. Zacząłem marszczyć w butelki po oranżadzie. Wszystko się ułożyło, tylko w skupie zawsze się ze starego śmiali.

Dziewczyny mi się podobały, natomiast ja im nie. Łaziłem za jedną cały czas, nic nie mówiłem bo nie chciałem być nachalny. Tylko łaziłem. Pod dom, do szkoły, na przerwach do kibla nawet łaziłem a ona za to naskarżyła Pani i mnie przenieśli do innej klasy. Głupia szmata, miała szanse na miłość i co? Ale bym jej teraz przypierdolił.

Kobiet zasadniczo nie biję. Cyba że ręką. Ale tylko ręką. Biję je tylko tak, jak mnie bili w podstawówie, czasami kopnę. To wszystko. Wydaje mi się, że to jest fair. Całe życie łaziłem, patrzyłem, marszczyłem i marzyłem a żadna nic z tym nie zrobiła. Żadna nie dała mi szansy. Ale ja już wtedy wiedziałem, że się odegram. Ja wiedziałem od początku.

W średniej szkole niewiele się zmieniło. Nauka szła mi przeciętnie, tylko sposoby na marszczenie wynajdywałem sobie coraz nowsze. Pamiętam jak sąsiad kupił sobie pierwszego na osiedlu Fiata Mirafiori to mu zmarszczyłem w rurę wydechową. Palant myślał, że jest lepszy. Ale ja już wtedy wiedziałem…

Nadeszły studia. Tam się zaczęło życie.

Znalazłem związek jakiejś tam młodzieży i znalazłem przyjaciół. Były tam też dziewczyny. Może nie takie same za jakimi wcześniej łaziłem, ale mieliśmy z kolegami takie powiedzonko, że „potwór ale ma otwór”. W naszej grupie łączyła nas nasza inność. Mięliśmy podobne wspomnienia z dzieciństwa a zwłaszcza te o marszczeniu freda. Cudowne było usłyszeć, jakie sposoby wynajdowali moi koledzy aby sobie ulżyć w cierpieniu. Do dzisiaj je wykorzystuję choć przyznam, że już nie muszę. Teraz mam kobiety, stać mnie na nie.

Pamiętam jak całymi nocami wpatrywałem się w spocone twarze moich przyjaciół. Nasze spocone ręce chwytały za kieliszki pełne ciepłej wódki a nasze przestraszone dotąd serca biły teraz równym rytmem. Chcieliśmy się odegrać.  Za te szmaty co nas nie chciały, za śmiech sprawniejszych i lepiej grających w piłkę kolegów, za te nasze mikroskopijne penisy i marne owłosienie łonowe, za nieustający strach w naszych sercach. Ten strach niknął a nadchodziło uczucie pewności. Mieliśmy pomysł na przyszłość.

Plan był prosty. Musimy trzymać się razem (na początku tak było) i musimy dostać się do mediów. Później będzie z górki. Słodzić tym kmiotom ile wejdzie, obiecywać i obiecywać, głaskać po głowach dzieci w szpitalach i tańczyć na festynach z pijanymi wieśniakami, mieć zawsze wyprasowany garnitur i dobrze zawiązany krawat. Jak tego dokonamy to będą nam jeść z ręki. I co?

I jedli. Garściami, kurwa jedli i jedzą. Jak nie jednym to drugim, byle ich omamiać tą ogoloną buzią, tym ładnym krawatem, tym językiem dziwnym, którego sami nie rozumiemy a oni tym bardziej.

Plan wypalił. Mówiłem, że się zemszczę i robię to codziennie z nieukrywaną przyjemnością. Teraz już nie chodzę za dziewczynami. Teraz dzwonię i mam. Nawet nieletnią jak mnie najdzie. A co? Nie wolno? Komu nie wolno temu nie wolno, ale na pewno nie mnie.

W końcu jestem politykiem : )

Powyższy tekst znalazłem pod prześcieradłem w hotelu, nazwiska znalezionego pod tekstem nie podam bo się boję. Tak czy siak historia pasuje zapewne do większości podejrzanych. Scheff.

2 myśli nt. „Żyć…orys.

  1. Pasuje jak ulal. Juz w polowie czytania wiadomo o kogo chodzi. Dobre.

  2. Tekst powinien być zacytowany w calości w „Dzienniku” 0 19.30. Biorąc pod uwagę , że okolo 75 % ludzi nie rozumie co do nich mówią w „Dzienniku”, powinni im wręczać ksero tekstu po mszy. Biorąc pod uwagę ,że okolo 60 % „Ciemnego luda” nie rozumie tekstu pisanego, można jeszcze spróbować z jakąś lokalną gazetą np. ” Nowiny jeleniogórskie” i wtedy pojawia się szansa , że nas oświeci :).
    W sumie to chyba niektórym lepiej , że ich nie oświeci :).

    Pozdro

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wszelkie prawa zastrzeżone ©Blog–osławiony 2014.

Projekt i realizacja DEOS
Ta strona używa cookies w celach statystycznych. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.